twórczośćjan grzegorczyk

We wtorek napisałem:

W samo południe się zaczęło

„Przegląd sportowy” 2006-12-12

Już kilka razy pisałem, że jesienią nastała w polskim futbolu wiosna. Nie wiedziałem jeszcze, że zmiany w naszej piłce będą oddziaływać na przyrodę i w grudniu będziemy mieli kwiecień. Wpływ piłki na rzeczywistość jest niewyobrażalny.

W tej wiosennej scenerii, w samo południe rozegrano mecz - zwany „nie pojedynkiem” — Śląsk: Polska. Spotkanie było wyrazem pięknej idei solidarności — wyrosłej z dramatu. Dochód ze sprzedaży biletów był przeznaczony dla rodzin ofiar katastrofy w kopalni „Halemba”. Drużyny poprowadzili trenerzy budzący — chciałoby się powiedzieć powszechną sympatię. Ale jeden i drugi zaznali prawdy, że bycie trenerem jest w najlepszym wypadku zgodą na chwilową chwałę, a potem obrzucenie błotem.

Mecz między Polską a Śląskiem był zjawiskiem bardzo dziwnym. Formuła spotkania wymuszała pewne kurtuazyjne deklaracje, które nie do końca odpowiadały rzeczywistości. W sobotę rano bardzo podbudował mnie słowa Antoniego Piechniczka dla „Przeglądu Sportowego”: „W obliczu wielkiej tragedii najważniejsza jest idea. Ja nie rywalizuję z Beenhakkerem ani on ze mną”.

To, że zawodnicy zawalczyli ostro — momentami walka była bardziej zaciekła niż ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi — widzów mogło tylko cieszyć. Za bardzo nie wiedziałem, po czyjej jestem stronie. Zawsze kibicuje Polsce, ale przecież z drugiej strony polski futbol od dziecka kojarzył mi się ze Śląskiem, to stamtąd wywodzili się moi idole na czele z Lubańskim, tam biło serce polskiej piłki. Kiedy nie wiadomo komu kibicować, zwykle uruchamia się naturalny odruch sympatyzowania ze słabszym, ale w sobotę tak do końca nie było wiadomo, było kto tu był słabszym.

Skończyło się na chrześcijańskim wyniku. Remis 1:1. Pan Antoni przed kamerami podsumował, że obie strony mogą być zadowolone. I dla postronnego widza wydawało się, że piękna idea zbliżyła WIELKICH TRENERÓW. Gdy więc później dowiedziałem się, że WIELCY nie przywitali się przed meczem, ani sobie po nim nie podziękowali za grę zrobiło mi się nijako.W co tu bardziej wierzyć: w budujące przed i pomeczowe słowa, czy w gesty niepodanych rąk?

Wielką sympatią darzę obu trenerów. Nie wiem, kto był bardziej aktywny w tym pojedynku pt: „Kto komu powinien się pierwszy ukłonić”. Tak jak nie wiedziałem komu kibicować: Polsce czy Śląskowi.

Jeśli to nie był pojedynek, to co? Idea, która nie wystarczyła, by odstawić w kąt animozje, zapomnieć, kto jest ważniejszy, bardziej urażony czy utytułowany?

Piłka wpływa na przemiany w przyrodzie, a nie pozwala podać rąk?

Szkoda. Z niedawnej historii wiemy, że od niepodanych rąk, zaczynał się upadek karier politycznych wybitnych mężów stanu. I nie pomogły tłumaczenia: „Ani me, ani be, ani kukuryku”.

W piątek otrzymałem odpowiedź:

Antoni Piechniczek, Jeszcze podam rękę Leo

„Przegląd Sportowy” 2006-12-15

Pisarz i felietonista w jednej osobie, Jan Grzegorczyk, udzielił dwóm trenerom, których — jak pisze — bardzo ceni, lekcji dobrych obyczajów. Sprawa dotyczy kulisów meczu charytatywnego Polska-Górny Śląsk, podczas którego niżej podpisany nie wymienił uścisku ręki z Leo Beenhakkerem. Nie żywię jakiejkolwiek niechęci do Leo Beenhakkera, wręcz przeciwnie — tak jak większość dostrzegam myśl przewodnią w tym co robi. Dopiero po czasie uświadomiłem sobie, że właśnie na stadionie Ruchu Chorzów straciłem bezpowrotnie wyjątkową szansę. Na tym bowiem boisku rozpoczęła się i kształtowała moja piłkarska fascynacja. To tu wyprowadzałem drużynę Ruchu na mecz z Ajaxem Amsterdam z Johanem Cruyffem i Johanem Neeskensem w składzie. W rozgardiaszu meczu zabrakło mi wyobraźni, by w rozmowie z Holendrem Leo nawiązać do tradycji i współczesnych wydarzeń. Nie znajduję usprawiedliwienia w tym, że nie krzyżowały się nasze ścieżki, albowiem z wieloma ludźmi ekipy PZPN-u rozmawiałem, w tym z drugim trenerem Dariuszem Dziekanowskim dwukrotnie.

(…)

Pełniłem funkcję selekcjonera w Tunezji i Zjednoczonych Emi-ratafti Arabskich. Rozpoczynałem pracę w tych krajach od spotkania z trenerami ligowymi, a potem na każdym meczu znajdowałem czas, by z miejscowym szkoleniowcem zamienić kilka słów. Zapewniam, że przy najbliższej okazji uczynię to — jeśli On zechce — z Leo Beenhakkerem.

powrót